– Miałem pewne propozycje, ale zostaję w Głogowie. Tutaj nie skończyłem tego, co zacząłem, a chcę – powiedział trener Chrobrego Ireneusz Mamrot, który przed przyjściem do Głogowa zaliczał awanse we Wrocławiu i Trzebnicy. Tu w blisko 12 miesięcy doprowadził drużynę do drugiej ligi, w której osiągnął zaskakująco wysokie, bo drugie miejsce. Nie dziwi więc, że już teraz jego osobę wymienia się wśród lepszych kadrowych posunięć klubu ostatnich lat.
W swojej trenerskiej karierze chyba nie miał Pan rundy, którą zakończyłby ze spuszczoną głową?
No tak. Poza jednym wyjątkiem. Po awansie do czwartej ligi z Polonią Trzebnica mieliśmy środek tabeli. Już nie pamiętam dokładnie, siódme albo ósme miejsce. To był drugi rok mojej pracy w seniorach. Pozostałe lata zazwyczaj kończyłem ze swoją drużyną w czołówce.
Która z tych rund była najlepsza?
Z Wulkanem Wrocław w trzeciej lidze. Klub miał wtedy ogromne kłopoty finansowe. Chłopcy praktycznie przez całą rundę jesienną nie mieli płacone. Ja też. Tymczasem skończyliśmy na drugim miejscu, do lidera tracąc dwa punkty i mając dziesięć przewagi nad zespołem z trzeciej pozycji. Wtedy ta lokata dawała prawo gry w barażach o drugą ligę.
Dobre wyniki i awanse z Wulkanem Wrocław, z Polonią Trzebnica, wreszcie z Chrobrym. W stylu prowadzenia tych wszystkich drużyn jest jakiś punkt wspólny, który przynosi takie efekty?
Myślę, że tak. Muszę jednak przyznać, że styl, w którym wywalczyliśmy awans do drugiej ligi w Głogowie nie może zadowalać. Z różnych przyczyn. Bardzo różnych. Ale opowiem o tym kiedyś, gdy już nie będę pracował w Chrobrym. Więcej satysfakcji dała mi druga liga, tym bardziej, że pod koniec drużyna zaczynała grać tak, jak sobie to wyobrażałem. Żeby jednak była jasność, przed nami jeszcze sporo pracy.
A te części wspólne w trenerskim warsztacie, to…
Zawodnicy mogą potwierdzić, że ogromną wagę przywiązuję do realizacji założeń taktycznych. Pressing, odbiór piłki, asekuracja, to dla mnie bardzo ważne rzeczy. Pod tym względem drużyna ma jeszcze mankamenty, bo jednak trochę tych bramek straciliśmy. Istotna jest też atmosfera. Można wszystko robić bardzo dobrze, być świetnie przygotowanym, doskonale realizować wszelkie założenia, ale bez niej nic się nie osiągnie. W Głogowie długo nad nią pracowaliśmy, ale myślę, że w końcu ją osiągnęliśmy. Z tego cieszę się najbardziej.
Co znaczy atmosfera, widzieliśmy po przyjeżdżającej tu Polonii Trzebnica. Patrząc na głogowski zespół z boku, chyba widzimy to samo.
W Głogowie pod tym względem było jednak więcej pracy, niż w miejscach, w których pracowałem wcześniej. Udało nam się jednak stworzyć coś fajnego. Ważną w tym rolę odegrali zawodnicy, którzy przyszli. Ci doświadczeni wiedzieli, jak wpłynąć na innych chłopaków.
W jaki sposób buduje się atmosferę?
Atmosferę budują wyniki, ale trzeba też dobrać ludzi z odpowiednim charakterem. W odróżnieniu od Chrobrego, poprzednie drużyny tworzyłem od podstaw. W Głogowie zastałem grupę osób. Nie ukrywam, że był problem. Nie ma jednak jednej recepty na poprawę otoczki. Każdy zespół jest inny, ludzie są inni. Latem nastąpiły spore zmiany i przyszły osoby o odpowiednich predyspozycjach charakterologicznych. Wtedy to wszystko poszło w odpowiednią stronę.
W Głogowie tworzył Pan ją na nowo?
Nie chcę już oglądać się za siebie. Myślę, że wielu wie, jak było. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić.
Raczej nie jest Pan typem osoby, do której dziennikarze będą nieustannie wydzwaniać, wiedząc że otrzymają coś, co się fajnie sprzeda.
Pewne sprawy muszą zostać tylko i wyłącznie w szatni. To nie jest tak, że teraz jest atmosfera, a my przez kilka miesięcy chodzimy i się głaszczemy. Dochodzi do różnych sytuacji na ostrzu noża, ale, żeby była jasność, na tym to wszystko polega. W każdym zespole, jaki dotąd prowadziłem, problemy zostawały wewnątrz i chyba właśnie to jest rzeczą najważniejszą. Mam nadzieję, że nadal będzie to w ten sposób funkcjonować.
Spokojniejsze charaktery w drużynie to przypadek czy także w ten sposób kompletuje Pan swoje zespoły?
No nie wiem czy aż tak spokojne. Jest kilku piłkarzy obdarzonych mocniejszym charakterem. Muszą być i tacy, i tacy. Kwestia tego, by ci twardsi byli odpowiedzialni. Żeby wiedzieli, co i kiedy mogą. Osoby charyzmatyczne są potrzebne, bo z grzecznej drużyny jeszcze nikt nic nie zrobił.
Ile w tym drugim miejscu gry na fali po awansie, a ile rzeczywistej siły?
Myślę, że jesteśmy zaprzeczeniem pewnego stereotypu. Spójrzmy na Calisię Kalisz, która mocno wystartowała, typowo jak beniaminek i w końcu zaczęła opadać w dół. My natomiast po pierwszych kolejkach byliśmy poza dziesiątką. Nie chcę powiedzieć, że zaczęliśmy gorzej, bo przecież trudny był terminarz, ale na pewno inaczej. Początkowo u chłopaków była bojaźń, szybko oddawali piłkę. Pod koniec już tak nie graliśmy, czego przykładem jest nasza postawa na boiskach faworytów, w Legnicy i w Chojnicach. To więc wynik naszej ciężkiej pracy i przekonań do własnej siły oraz umiejętności, a nie tego, że bazujemy na awansie.
W historii wiele było beniaminków będących rewelacją jesieni, a wiosną konsekwentnie staczających się w dół. W Chrobrym też to swego czasu przerabialiśmy.
Jest pewien problem polskiej piłki. W zasadzie żaden trener nie powie, że w listopadzie jego zespół był w formie i pozostanie w niej do marca. Przerwa jest przeokrutnie długa. Za długa. Wiele tygodni przygotowań, wiele sparingów, wyjść może różnie. Ja sam nie złożę żadnej deklaracji, ale wydaje mi się, że mając kilku doświadczonych zawodników to musi procentować. To nie tylko Maciej Soboń i Zbyszek Grzybowski, ale też Krzysiu Ziemniak z Grzesiem Wanem. Dwaj ostatni byli po kontuzjach, więc później wskoczyli na właściwe tory. Powinno być jeszcze lepiej, jak przepracują zimę.
Porozmawiajmy o tym, za co zespół chwalą, także rywale. Dobre przygotowanie fizyczne pokazały końcówki wielu spotkań. Czego to efekt?
Wiem, że być może zabrzmi to wszystko nieskromnie. To efekt ciężkiej pracy. Raz, że zimą, a dwa, że przy współpracy z fizjologiem. Jego pomoc ułatwia nam zadanie, podpowiada, w jaką stronę podążyć. Kiedyś, nie mogąc korzystać z takich technologii, moim drużynom w pewnym momencie zawsze przytrafiał się jakiś dołek. W Głogowie mieliśmy tylko pojedyncze wpadki, a nie dłuższy kryzys formy, choć meczów było sporo, bo też w Pucharze Polski. Dodatkowo wszystkie poprzedził bardzo krótki okres przerwy między sezonami. Ważne są też treningi, do których chłopcy podchodzą profesjonalnie.
Dwa. Przygotowanie taktyczne. Tu doszukiwać się jakiejś spójności w rozpracowaniu rywali? Jakieś notatki, płyty z meczami przeciwnika, obserwacje na żywo. Sporo tego było.
Wszystko kosztuje mnóstwo czasu. Zdarzało się, że wolną niedzielę trzeba było spędzić na meczu rywala. Jak tylko mogłem, to jeździłem. Myślę, że to dużo pomagało, bo każdy zespół ma swoje mocne i słabe strony. Staraliśmy się w ten sposób grać. Tych lepszych obnażyć z ich własnych błędów. Nie zawsze się to udawało, ale w większości spotkań zespół potrafił zrealizować założenia. No właśnie. Najważniejsi są piłkarze. To ich zasługa.
Nawet ponoć trener asystent miał nakaz obserwowania Chojniczanki zamiast oglądania ostatniego meczu w Głogowie. Wybaczył?
Musiał. Wiedzieliśmy, że Chojniczanka to mocny rywal, ale chcieliśmy dowiedzieć się, czy tak samo mocny, jak w spotkaniu w Głogowie. Kuba obejrzał mecz na żywo, ja jeszcze raz nagranie i wyciągnęliśmy wnioski. Sami chłopcy przyznali, że wiedza na temat przeciwnika była w tym przypadku pokaźna.
Taktycznie zawsze ustawiał Pan drużynę pod kątem rywala?
W dużej części tak. Chciałbym jednak doprowadzić do tego, by to mój zespół prowadził grę, żebyśmy bardziej skupiali się na sobie. Pod koniec coraz lepiej to wyglądało. Zimą będziemy więc pracować w tym kierunku i już to zapowiedziałem piłkarzom. Jak wyjdzie i czy to się uda, pokażą sparingi.
Za co jeszcze może Pan wystawić laurkę swojej ekipie?
Za zdrowie w każdym spotkaniu. Dlatego tak często podkreślałem to podczas konferencji prasowych. Za to, że mimo tylu kontuzji i kartek, co zdarzyło mi się chyba po raz pierwszy, chłopcy, którzy wchodzili zostawiali zdrowie. Dużo dawali drużynie, potrafili pociągnąć grę. O dobrych wynikach nie decyduje żelazna jedenastka. Decydują ci, którzy wchodzą, zastępują, pomagają. Proszę zauważyć, że mnóstwo punktów zdobyliśmy w momencie największych kadrowych kłopotów.
A co było nie tak?
Nie jestem zadowolony z ilości straconych bramek. To nasz duży mankament. Nie jest jednak kwestią obrony. Jako formacja graliśmy dobrze. Przykład meczu z Jarotą Jarocin. Rywal miał pół sytuacji i te pół wykorzystał. Poza tym po raz pierwszy jako trener na własnym boisku przegrałem 0:4. To zabolało. Wynik i styl, bo daliśmy się całkowicie zdominować MKS-owi Kluczbork. Z drugiej jednak strony po tej klęsce nagle rozpoczęliśmy passę siedmiu spotkań bez porażki. To sztuka, by tak szybko się podnieść.
Czytając bardziej konstruktywną krytykę kibiców, najbardziej zbierają napastnicy. Łącznie 10 bramek, no ale… Właśnie, jest jakieś „ale”?
Tak, jest. Nie mieli wielu sytuacji. Przemek zdobył sześć bramek, ale nigdy nie był typem bramkostrzelnego napastnika. Z tych sześciu jestem więc zadowolony. Zbyszek swoją pracę też wykonał. Nie miał jednak okazji. Nie było mu bowiem łatwo grać. Rywale największą uwagę poświęcali właśnie jemu. Dzięki temu to Michał Bukraba czy Konrad Kaczmarek mieli więcej pola manewru z bocznych sektorów. Poza tym, myślę że sam to przyzna, wiosną powinien prezentować się lepiej. Przypomnę, że stracił trochę czasu grając w rezerwach Górnika Polkowice. Kwestia przepracowania zimy. Dodatkowo to taki typ zawodnika, który wiele daje w szatni.
Pytanie tylko, czy krytyka drużyny po takich wynikach to nie jest przesada?
Trzeba się cieszyć z tego, że ludzie chcą lepiej. Usiąść i przyznać, że teraz już wszystko jest dobrze – to mijałoby się z celem. Tak w ogóle to sami sobie narobiliśmy problemów. Tylko napisz to w pozytywnym sensie. Bylibyśmy na siódmym miejscu, skończylibyśmy na piątym i wszyscy by się cieszyli. W tym momencie, jeśli skończymy na piątym, chyba nikt z kibiców nie będzie zadowolony. Wysoko zawiesiliśmy sobie poprzeczkę.
Co się wydarzy zimą? Duże zmiany, kosmetyka czy żadne?
To dobre pytanie. Przed sezonem mówiłem o kosmetyce, która, jak ktoś mi wypomniał, skończyła się operacją. Tym razem ewidentnie kosmetyka. Na chwilę obecną jeden zawodnik zgłosił mi chęć odejścia. Rozumiem go, bo grał mniej. Generalnie dwie, trzy osoby mogą odejść, trzy, cztery przyjść. Nie więcej. Musimy się obracać w pewnych ramach finansowych.
Który to piłkarz?
Nie chciałbym jeszcze mówić. To ambitny chłopak. Uważa, że grał mało i chce grać częściej. Zadecydowały więc tylko względy sportowe.
W przypadku innych osobiście będzie Pan mówił, że ktoś nie pasuje do koncepcji?
Jest osoba, z którą będę na ten temat rozmawiał. Generalnie na dziś możliwe odejścia dotyczą dwóch zawodników, w tym tego, który sam poprosił o zmianę.
Co z tymi, którzy grali mało? To choćby Zator, Sylwestrzak, Waszkowiak i Węglarz.
Właśnie z tej grupy jeden zawodnik chce odejść. Na razie jednak nic więcej nie powiem. Piłkarze muszą się najpierw wszystkiego dowiedzieć ode mnie. Rozmawiał będę jeszcze w piątek, aby chłopcy mieli sporo czasu na znalezienie nowego klubu.
Ci, którzy grali mniej, są poniekąd przekreśleni?
Nie. Nadchodzi zima i karty zostają wyczyszczone. To, co było się nie liczy. Komputer będzie zresetowany. Od stycznia rozpoczniemy rywalizację na nowo. W pierwszych sparingach zawsze każdy dostaje po 45 minut gry. Wszystko zależy więc od chłopaków.
Kosmetyka. Jest Pan pewien?
Jestem pewien. Pod warunkiem, że nagle nie przyjdzie do mnie sześciu piłkarzy, mówiąc, że chce odejść. Na chwilę obecną takich informacji nie mam. Wychodzi na to, że wszyscy są zadowoleni. Chyba po raz pierwszy od lat w Głogowie dojdzie do sytuacji, że rewolucji rzeczywiście nie będzie.
A coś więcej o wzmocnieniach?
Środek pola. Pokazał to mecz w Legnicy, w którym posypało się, gdy nie zagrał Soboń, a dodatkowo zszedł Hałambiec. Nie mówię o wzmocnieniu, ale o konkurencji. Poza tym też napastnik i… Powiem tak: do każdej formacji chciałbym jednego zawodnika.
A jeszcze więcej?
Generalnie chciałbym takich, którzy tę drugą ligę już znają. Dzwoniłem do piłkarza z zespołu z dołu tabeli w tej lidze. Jego warunki finansowe zaskoczyły. To znaczy nie te, które chciał, a te, które ma w tym klubie.
Doświadczeni czy nie?
Mając Maćka i Zbyszka, teraz pójdziemy w trochę innym kierunku. Optymalny wiek to 23, 24 lata.
Z wyższych lig?
Jasne, że bym chciał, ale są pewne kryteria finansowe, na które trzeba zwracać uwagę. Nie stać nas na takich. Mam na myśli wąskie grono osób. Nazwiska już są. Trzeba jednak podkreślić, że nie będziemy szukać transferów, tylko zawodników wolnych. Odkąd jestem, nie przyszedł do nas piłkarz, za którego należało coś zapłacić.
Jest Pan przygotowany na bombardowanie pytaniami o awans?
Już teraz wszyscy pytają, ale my się tym nie podpalamy. Nie zapominajmy o tym, jaki był cel stawiany przed drużyną. Utrzymanie. Nic ponad to. Niektóre kluby już teraz wystawiają zawodników na listy i są przygotowane na większe transfery. My pójdziemy bardziej w kierunku dalszej pracy z ludźmi, którzy tutaj są. Wierzę, że sobie poradzimy, ale co z tego wyjdzie, pokaże wiosna. Jednak, jak wspomniałem, nie podpalajmy się. Po co nam presja?
Czyli Pan będzie tonował nastroje?
Zdecydowanie tak. Po co się później rozczarować? Po co presja? Niech nią martwią się inne kluby. My możemy obiecać dalszą ciężką pracę i walkę w każdym spotkaniu.
Nasi piłkarze nie poradziliby sobie z presją?
Nie o tym mówię. Łatwiej nam się grało na wyjeździe, gdzie to przeciwnik był zmuszony do punktowania. Robiąc awans, trzeba wygrywać wszystko.
Skąd tak odmienna gra zespołu w meczach, w których był faworytem, od tych, w których nie dawało mu się wielkich szans?
Zespoły teoretycznie słabsze, podkreślam – teoretycznie, grają inaczej. Wiosną będzie jeszcze trudniej, bo zaczną rywalizować z kontry, mocniej zagęszczać defensywę. To głównie w tym należy upatrywać przyczyn, a nie w podejściu do rywala i motywacji. Inne drużyny z czołówki grają bardziej otwartą piłkę, dzięki czemu na boisku jest sporo miejsca. Więcej sytuacji stwarzaliśmy więc w meczach z drużynami z czołówki, a nie z dołu tabeli.
Lada moment minie pierwszy rok Pana pracy w Chrobrym. Jaki to był okres?
Rok upłynie dokładnie 13 grudnia, bo w tym dniu podpisałem kontrakt. Od tamtego momentu zrealizowaliśmy wszystkie cele. Pierwszym był awans do drugiej ligi. Drugi to taki bonus, Puchar Polski. To była fajna przygoda, ale z perspektywy czasu widzę, że mogliśmy zaprezentować się efektowniej. Zespół później grał przecież lepiej. Nie mówię, że wygralibyśmy z Lechem, lecz śmiało można było tę poprzeczkę zawiesić jeszcze wyżej. Sama druga liga przyniosła mi sporo satysfakcji. W trzeciej, choć się z niej wydostaliśmy, nasza gra nie dostarczała aż takiej przyjemności. Wtedy człowiek całymi dniami myślał o meczach, przeżywał je i nie tylko je. To wszystko kosztowało sporo zdrowia. Starałem się tego nie okazywać, ale głębiej siedziało to we mnie. W drugiej było inaczej. Mecz się kończył i następował tydzień pracy. Ciężkiej, ale wreszcie w spokojnej atmosferze.
Tylko żeby mnie źle nie zrozumiano. Awans to było coś. Jego świętowanie przy okazji Dni Głogowa, mnóstwo ludzi, prezydent, to wszystko zapamięta się na długo. Atmosfera, cała otoczka przyszły jednak dopiero później. Zresztą, zobrazuję na przykładzie kibiców, którzy już nie musieli jeździć na słynne ślimaki, tylko, przykładowo, do Torunia.
Co to znaczy, że awans kosztował sporo zdrowia?
Kolejne pytanie.
Nie ugnie się Pan…
Nie. Przyjdzie taki moment, że o tym porozmawiamy. Po moim odejściu.
Pojawiają się plotki o Pańskim możliwym odejściu już teraz.
Zasada jest prosta. W Polsce jak trener przegra trzy mecze z rzędu, to wszyscy trąbią o jego zwolnieniu. Natomiast, gdy pojawia się lepsza passa, to przymierza się go do innych miejsc. Nie ukrywam, miałem pewne propozycje. Z nikim jednak nie umawiałem się na rozmowy. Kończyło się na telefonie. Poza tym dwa tygodnie temu Chrobry zaproponował mi przedłużenie kontraktu i jesteśmy blisko jego finalizacji.
Na jaki okres?
Dłuższy.
Decyduje się Pan pozostać w Głogowie, bo…
Bo jestem zadowolony z tego, jak mi się tutaj pracuje. Raz, że jest gdzie trenować, dwa, że dopiero w Głogowie spotkałem się z organizacyjną stabilizacją. Tu zawodnicy nie przychodzą i nie pytają kiedy będzie wypłata. Pieniądze może nie są nie wiadomo jak duże, ale są. To jest najważniejsza. Dodatkowo, nikt nie ingeruje w sprawy, w które nie powinien. Taką współpracę bardzo sobie cenię. Skoro płynie z niej obustronna przyjemność, to po co rezygnować? Poza tym, nie chcę, aby mnie źle zrozumiano, ale ten zespół może grać jeszcze lepiej. Budowa drużyny nie została ukończona. Chciałbym więc dokończyć to, co zacząłem.
W najbliższych tygodniach nastąpi całkowity odpoczynek od piłki?
W tym roku miałem cztery dni urlopu. To znaczy miałem mieć, bo w tym okresie, akurat transferowym, telefon non stop był gorący. Powiem szczerze, że z jednej strony szkoda mi było końca rundy, bo widziałem, w jakiej dyspozycji jest drużyna. Z drugiej cieszyłem się, bo psychicznie byłem, jestem mocno zmęczony. Nie da się jednak całkowicie odciąć od piłki. Trzeba przecież przygotować cały plan, co zajmuje trochę czasu, aczkolwiek na kilka dni na pewno spróbuję się wyłączyć. Nie będzie to łatwe, bo trener nie jest osobą, która o godzinie 15 zamyka drzwi i idzie. Nie dajmy się jednak zwariować. Trzeba odpocząć, zresetować organizm, nabrać sił, aby na pierwszy trening przyjść pełnym energii i tęsknoty za tym wszystkim i tymi wszystkimi.