Głogowianie zagrali o niebo lepiej niż przed rokiem w Trzebnicy, lepiej niż przed kilkoma miesiącami, gdy Polonia była podejmowana na Wita Stwosza, ale to nie wystarczyło na ekipę Ireneusza Mamrota. Rewelacja poprzednich rozgrywek zwycięża z Chrobrym po raz trzeci i tylko dzięki porażkom innych drużyn z czołówki jeszcze mamy tego lidera. Pytanie tylko, na jak długo? Za nami pięć wyjazdowych spotkań, z czego trzy kończyły się porażkami. Coś jest nie tak, coś nie zdaje egzaminu. To już 1/3 sezonu, a Chrobry to wciąż nie ten Chrobry, którym być powinien, mimo że zawody w Trzebnicy w wykonaniu pomarańczowo-czarnych nie były złe. No właśnie, a mimo tego wracamy z zerem.
Początek w wykonaniu głogowian był mocny. Szybko przejęli inicjatywę, zasłużenie zdobyli bramkę i już po upływie kwadransa mogło być 2:0. Gol to podanie-strzał wzdłuż bramki w wykonaniu Karola Fryzowicza, który chwilę wcześniej minął goalkeepera Polonii, zbiegając przy tym bliżej linii autowej. Przy dalszym słupku kropkę nad „i” postawił Konrad Kaczmarek. Po kilku minutach to on mógł asystować, gdy wycofywał gałę do niepilnowanego poza polem karnym Mateusza Herbusia, jednak mocny strzał kapitana Chrobrego z trudem wybił poza linię końcową trzebnicki bramkarz. W jeszcze lepszej sytuacji znalazł się Artur Węska. Po prostopadłym podaniu wychodził na czystą pozycję, ale nawet nie zdołał oddać strzału, bo szybko zgubił futbolówkę. Z czasem gospodarze się ogarnęli i to oni zaczęli zagrażać. Jeszcze w pierwszym przypadku na wysokości zadania stanął Łukasz Zaremba, lecz w drugim już skapitulował. W polu karnym zdaniem sędziego faulował Mateusz Hałambiec, a „jedenastkę” pewnie wykorzystał Sławomir Kołodziej. Jeszcze w tej części gry przypomniał o sobie Mateusz Niedźwiedź, tyle że jego uderzenie z dystansu otarło się najpierw o któregoś z rywali, a później o samą poprzeczkę.
W przeciągu 90 minut Łukasz Zaremba nie był zmuszany do wspinania się na wyżyny swoich umiejętności. Nie znaczy to, że miejscowi w ogóle nie straszyli. Robili to, ale głównie poprzez stałe fragmenty gry. Boisko w Łozinie jest specyficzne. Nic to, że twarde, ale, w porównaniu choćby do naszego, bardzo małe. Próbować strzelać to można właściwie z każdego miejsca połówki. Dośrodkowywane czy bezpośrednio kierowane w stronę światła bramki piłki ze strony podopiecznych Mamrota były groźne, bo parokrotnie wystarczyło tylko dostawić albo mogę, albo głowę, by Zaremba nie miał nic do powiedzenia. Gospodarzom brakowało jednak szczęścia. Poza jednym wyjątkiem. W 59 minucie Bogdan Gul przymierzył płasko z rzutu wolnego z odległości ok. 25 metrów, a że w polu karnym głogowian zrobiło tłoczno, zaskoczonemu Zarembie piłka przeleciała po dłoniach, tym sposobem wtaczając się do środka. Po stracie gola, a po wejściu Mateusza Machaja i Łukasza Ochmańskiego, pomarańczowo-czarni wściekle rzucili się do odrabiania strat. Przez 10 minut nękali rywali. Długimi momentami nie tyle, że nie schodzili z połowy, co z pola karnego. Strzał za strzałem, wrzutka za wrzutką. Próbowali Ochmański, Machaj, Kaczmarek. I nie tylko oni. Tu w sobie wiadomy sposób futbolówkę wybił goalkeeper Polonii, tam wyręczył go w tym, niemal z samej linii bramkowej, któryś z partnerów z zespołu… Któryś z obrońców, bo obroną była wówczas cała jedenastka trzebniczan. I tak w koło Macieju. Nie liczyliśmy, ale w ciągu paru tylko minut przynajmniej 10 strzałów zmierzało jak nie w bramkę, to blisko niej. Nie wiemy jakim sposobem, ale Polonia wyszła z tego obronną ręką. Leżała i była kopana, a i tak się podniosła. A jak się nie wykorzystuje aż tylu okazji, to nic dziwnego, że okres naporu mija, a wraz z nim opada ciśnienie. I choć już do końca przeważali głogowianie, walcząc naprawdę ambitnie, bo gospodarze mądrze ograniczali się do kontr, to wynik pozostał bez zmian. Polonia 2. Chrobry 1. Sprawiedliwie? 2:1 dla trzebniczan, 2:1 dla nas czy jakieś 1:1… Właściwie po tym meczu to żaden wynik nie byłby zaskoczeniem.
Mecz Polonii z Chrobrym odbył się w oddalonej od Trzebnicy o kilkanaście kilometrów Łozinie. Bez udziału publiczności, więc wyjazd zorganizowanej grupy kibiców nie był organizowany. Kilkudziesięciu sympatyków Polonii obserwowało zawody zza płotu. Ale wcale nie mniejsza grupa robiła to z poziomu… trybun. Ktoś się wpisywał na listę, inny płacił jak za bilet, by otrzymać kamizelkę i wejść. Tłumaczono, że wchodzi zarząd. Wewnątrz obiektu było więc ok. 50 „porządkowych” w podeszłym wieku. Chociaż nie, porządkowi to może niekoniecznie. Żaden z nich nie gonił za piłką, gdy ta poleciała gdzieś tam w pole, w jakieś chaszcze, więc przyjmijmy, że na trybunach zgromadziło się ponad 50 przywdzianych w odblaskowe plastrony „ochroniarzy”. Ewenement.