Cztery lata wystarczyły, by wraz z Wulkanem Wrocław czterokrotnie wygrać ligę. Z klasy B aż do trzeciej ligi, rok po roku. Blisko było drugiej, ale klub upadł, a wraz z nim marzenia. Z Polonią Trzebnica zaszedł do trzeciej, jednak na więcej, organizacyjnie, klubu stać nie było. Twierdzi, że Chrobry daje szansę na rozwinięcie skrzydeł. Nie udało się we Wrocławiu, nie udało się w Trzebnicy, więc pora na Głogów. Przedstawiamy wywiad z Ireneuszem Mamrotem, który z MZKS-em ma sięgnąć po szósty w swojej trenerskiej karierze awans.
Ostatnim dniom przed meczem inaugurującym piłkarską wiosnę towarzyszą jakieś emocje?
Raczej nie. Zawodnicy dopiero poznają nasze decyzje personalne. Ważną przy tym rzeczą jest to, który z bramkarzy stanie między słupkami. Od tego zależy nasze ustawienie. Wszystko wyjaśni ostatni, sobotni sparing z Promieniem Żary.
A niepewność?
Pierwszy mecz po zimie to zawsze jakaś niewiadoma, bo za nami przecież aż cztery miesiące przerwy. O ile niepewność jest zbyt dużym słowem, to jednak nie ma stuprocentowego przekonania co do tego, co drużyna zagra. Przez te kilka miesięcy poznałem chłopaków pod względem mentalnym, ich umiejętności, ale jeszcze nie wiem, jak każdy z nich reaguje w sytuacji stresowej. Sparingi tego nie pokażą. Pierwsze spotkanie ma ważny aspekt psychologiczny. Ewentualna wygrana napędziłaby naszą dalszą grę.
Jaką ocenę wystawiłby Pan wykonanej dotąd przez zawodników pracy?
Biorąc pod uwagę ich podejście i zaangażowanie, daję maksymalną ocenę. Mieliśmy jednak trochę pecha, bo część była wyłączona z przygotowań przez choroby. O ile w przypadku kilku z nich nie powinno stanowić to problemu, tak nie wiem, jak zareaguje organizm Łukasza Ochmańskiego. Cały okres przepracował bardzo dobrze, ale w końcówce musiał leczyć się antybiotykami, a wiadomo, jaki one mają wpływ na cały organizm. Poza tym zrealizowaliśmy wszystko, co sobie wstępnie zakładałem.
W sparingach tak mocno rotował Pan składem, że w pewnym momencie pewnie wielu miało mętlik w głowach. To było Pańskim celem, by nawet piłkarze nie wiedzieli na czym stoją?
To ma swój minus, bo ktoś może mi zarzucić, że nie zgrywałem podstawowej jedenastki. Z drugiej strony wolę usłyszeć taką uwagę, ale przy tym wiedzieć, że każdy zawodnik do ostatniego tygodnia daje z siebie dwieście procent, bo walczy o pierwszą jedenastkę. Jeśli przez kilka sparingów dany piłkarz wychodziłby w teoretycznie słabszym składzie i przez to z góry skazywałby sam siebie na brak gry w lidze, to gdzie tu odpowiednie podejście do pracy? Dlatego zostało ułożone to w ten sposób, by do samego końca przygotowań wszyscy dali z siebie maksimum, licząc na miejsce w podstawowej kadrze.
Na tydzień przed ligą najsilniejszy według Pana skład już jest w głowie?
Już przed meczem z Bolesławcem powiedziałem, że wybrana na sparing pierwsza jedenastka w 80 procentach odzwierciedla ligowe zestawienie. Ostatnia gra kontrolna wyjaśni całą resztę, czyli kto stanie w bramce i kto zostanie wyłoniony spośród trójki napastników oraz obrońców.
Która pozycja wywołała pozytywny ból głowy?
Bardzo pozytywnie jestem zaskoczony Michałem Bukrabą na lewej stronie. Mam nadzieję, że nadal będzie tak mocno pracował, bo do tej pory w żadnym sparingu nie zszedł poniżej pewnego poziomu. Profesjonalnie podchodzi do treningów i naprawdę niewiele można mu zarzucić. Ogólnie uważam, że zawodnicy, którzy doszli, podnieśli poziom rywalizacji. Do tego dochodzi młody Bartek Machaj, który mocno walczy o skład. Nie wymieniam wszystkich nazwisk, bo większość grających w podstawowej kadrze zawodników znałem wcześniej. Wiedziałem więc mniej więcej czego się po nich spodziewać. Wszystko zweryfikują jednak mecze o punkty. Dopiero po kilku ligowych spotkaniach będzie można powiedzieć więcej na temat drużyny oraz indywidualnych umiejętności piłkarzy.
Od dłuższego czasu Chrobry miał spore problemy z napastnikami. Teraz jest ich trzech: do Łukasza Ochmańskiego dołączył Przemek Stasiak, który sam mówi, że w Trzebnicy bardziej skupiał się na asystach, i Paweł Ochota, który w sparingach zdobył sześć bramek, ale mógł więcej, a cztery z nich to efekt meczu z A-klasowym Amatorem Wierzchowice. Zebranie takiego trio satysfakcjonuje Pana?
Jestem bardzo zadowolony z tej grupy. Przemek Stasiak i młodszy Sebastian Szala grają troszeczkę podobnie. Przemek cechuje się bardzo dobrą grą tyłem do bramki, rozbijaniem przeciwnika, przetrzymywaniem piłki. Dzięki temu drugi napastnik dysponuje większą ilością miejsca, a zarówno Paweł, jak i Łukasz mają bardzo dobre predyspozycje motoryczne, sporo biegają. W przypadku napastnika, który, tak jak Przemek, niekiedy skupia na siebie nawet dwóch zawodników, im będzie łatwiej, dlatego ta dwójka zawsze będzie miała więcej sytuacji.
Uważni obserwatorzy będą zaskoczeni zmianami czy to przede wszystkim kontynuacja tego, na czym zespół bazował jesienią?
Myślę, że już sparingi pokazały mocną zmianę, bo tylko trzykrotnie zagraliśmy z jednym napastnikiem. Gwarancja jest taka, że zespół będzie rywalizował dwójką w ataku. Pytanie tylko czy skupimy się na typowym 4-4-2 czy na ustawieniu z grającym lekko z boku Mateuszem Machajem, który, mając za plecami na dzień dzisiejszy Michała Bukrabę, może wtedy skoncentrować się tylko na grze ofensywnej, częstszym wchodzeniu do środka i walce jeden na jednego, w czym tkwi jego potencjał.
Przeczytaliśmy taką wypowiedź o Panu: „dobry szkoleniowiec, ale nie miał szczęścia do klubów”. Odbiera Pan to w ten sam sposób?
To nie tak. W klubach, w których dotąd pracowałem, spotkałem wielu bardzo dobrych zawodników i nie mam tu na myśli tylko ich umiejętności, ale także mentalności. Dzięki temu udało mi się coś osiągnąć, przede wszystkim dwa awanse do okręgówki, dwa do czwartej i dwa do trzeciej ligi. Problem tych klubów był taki, że nie było je stać na nic więcej.
Z Wulkanem Wrocław mogła być przygoda życia.
Po dziś dzień bardzo boli, że tak się skończyło. Pamiętam, że po rundzie jesiennej mieliśmy tylko dwa punkty straty do liderującego, bardzo mocnego wtedy Górnika Polkowice, a aż dziesięć przewagi nad trzecim w kolejności zespołem. Wówczas druga lokata gwarantowała udział w barażu, a zespół był tak zgrany i scementowany, bo budowany od kilku lat, że istniała spora szansa na kolejny awans. To było to, co ciągnęło mnie i chłopaków: chęć gry w wyższej klasie, nawet mimo problemów. Nie udało się i żal pozostał, a czasu się nie cofnie.
A Polonia Trzebnica? Wycisnęliście z niej więcej, niż to było możliwe?
Kilku zawodników udało się ściągnąć tylko dzięki temu, że pracowałem z nimi wcześniej w innych miejscach. Gdyby nie to, nigdy nie przystaliby na warunki klubu. W rundzie wiosennej zespół prezentował się bardzo dobrze. Nie przegraliśmy żadnego spotkania. Do tego doszły zwycięstwa między innymi z Chrobrym i Górnikiem Wałbrzych. Uważam jednak, że w jesienią, z tym potencjałem piłkarskim, można było osiągnąć więcej. Z drugiej strony to, co działo się od strony organizacyjnej, było ciężkie do pogodzenia z samym sportem.
Organizm się wypalił i potrzebna była zmiana?
Główną rolę odegrała propozycja Chrobrego, bo w Głogowie są inne, wyższe cele. Ciężko pracować w miejscu, w przypadku którego wie się, że nic więcej zrobić nie można. Może za 20 lat zmieni się moja mentalność i powiem, że o nic nie gram, bo wystarczy środek tabeli. Do tej pory ten środek stawki w ogóle mnie nie interesował i niech tak pozostanie. Zawsze w tym wszystkim był jakiś wyższy cel, dlatego cieszę się, że oferta z Chrobrego przyszła w odpowiedniej porze.
Wcześniej, jako trener, funkcjonował Pan głównie w otoczeniu zamieszkiwanego miejsca. Teraz z rodziną widuje się Pan dużo rzadziej. Łatwo przyszło przyzwyczajenie się?
Nie jest to łatwe. Niekiedy, przynajmniej przez godzinę, człowiek porozmawiałby o czymś innym, niż o piłce. Tymczasem obecność w Głogowie sprowadza się do ciągłego przeglądania materiałów szkoleniowych i myśleniu o Chrobrym. Dlatego, dla przynajmniej chwilowego wyciszenia głowy, brakuje rodziny.
Jako że jest Pan młodym szkoleniowcem, dokształca się jeszcze w tym fachu?
Ktoś, kto tego nie robi, nie ma prawa istnieć. W zasadzie nic nie pozostało z tych treningów, które prowadziłem na początku pracy, przed laty, bo taktycznie i motorycznie wszystko poszło do przodu.
Różnorodność treningów i metody, z którymi niektórzy zawodnicy wcześniej w ogóle się nie spotykali, to efekt głębokiego sięgania po wiedzę?
Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, by prowadzony przeze mnie okres przygotowawczy opierał się na jednym schemacie. Gdy dowiadywałem się czegoś nowego, to nie miałem obaw przed wprowadzeniem tego do zajęć. Część trenerów wychodzi z założenia, że jak ma coś sprawdzonego, to się tego trzyma. Choć z przepracowanego okresu przygotowawczego jestem zadowolony, uważam że zawsze można zrobić to jeszcze lepiej. W przypadku Chrobrego doszła współpraca z fizjologiem, więc sam poszerzyłem swój warsztat o kolejne możliwości.
Wcześniej mówił Pan, że dużą rolę przykłada do atmosfery panującej w szatni. To wynika z pańskiego charakteru?
Może zabrzmi do niewiarygodnie, ale do tej pory nie miałem żadnego konfliktu z jakimkolwiek piłkarzem. Nie jest też tak, że zawodnik coś mówi, a ja się z tym od razu zgadzam, bo potrafię być bardzo stanowczy i pod wpływem emocji powiedzieć coś mocniejszego. Jeśli ktoś nie rozumie, że najważniejszy jest zespół, to wtedy nie wyobrażam sobie z nim współpracy. W Chrobrym jest dużo większa rywalizacja, niż w poprzednich klubach, więc grono osób niezadowolonych z braku występów będzie większe. Tym samym nieco trudniej o atmosferę. Jestem jednak takim człowiekiem, który drugiej osobie zawsze mówi, jaka jest jej sytuacja. Nie oszukuję nawet wtedy, gdy w grę wchodzi przykra dla kogoś prawda.
To, że prowadzone przez Pana zespoły jeszcze nigdy nie przegrały z Chrobrym to przypadek?
Zespół zawsze ustawiałem pod Chrobrego i to się udawało. Uważam bowiem, że przy fajnym stylu, jaki Chrobry prezentował, narażał się na kontry. W tegorocznych sparingach nie atakowaliśmy przeciwnika od razu, co może nie każdemu się podobało, bo inny wariant jest zbyt czytelny dla rywala. Mojej drużynie staram się więc wpoić taką wiedzę, by ta rozumiała, w którym momencie podejść wyżej, a w którym się cofnąć.
Prowadząc którąś drużynę zdarzyło się, by niemal cała liga sprężała się właśnie na nią, w poszczególnych meczach tylko murując dostęp do własnej bramki?
Tak było w przypadku pracy w Wulkanie. Grając w klasie okręgowej i mając bardzo mocny skład, wygraliśmy grupę tylko z jednym punktem przewagi. Byliśmy zmuszeni do ataku pozycyjnego i choć to niższa liga, wiem co to znaczy. Wtedy też towarzyszyła nam największa presja. Wbrew pozorom nie w wyższej klasie, gdy robiliśmy awans do trzeciej ligi, a właśnie w okręgówce.
Jest Pan przygotowany na to, co może czekać ten zespół wiosną?
W Wulkanie przeszedłem taką szkołę życia, przez co dzisiaj sam po sobie widzę, że do wielu rzeczy podchodzę spokojnie. Oczywiście jestem przy tym ogromnie zaangażowany w pracę, bo wiem, co mogę zyskać, a ile stracić.
Szkołę życia?
Powiem to jako ciekawostkę. Prezes przyjeżdżał na mecz, w dniu którego były wypłaty. Gdy wynik był niekorzystny, nagle potrafił odjechać i wtedy, aby zobaczyć pieniądze, zawodnicy musieli wygrać w dwóch kolejnych spotkaniach. Różnych tego typu sytuacji było więcej, bo właściciel klubu sporo inwestował, ale też wiele wymagał. Nie było łatwo.
Kibice z przekonaniem mówią: awans to formalność. Co Pan na to?
Trzeba szanować wszystkich w tej lidze. O aspiracjach na drugą ligę mówi się też w Rzepinie, choć powinniśmy oglądać się przede wszystkim na siebie. Przed meczem jeszcze nikt nie wygrał. Za to wielu przegrało. Pamiętajmy o tym.
Za Panem kilka pierwszych tygodni pracy w Chrobrym. Z perspektywy czasu przyjście tutaj było dobrym ruchem?
W Głogowie wreszcie mogę się realizować. W innych miejscach nawet nie mogłem przeprowadzić takich treningów, jak tu, bo nie było do tego warunków. Już z tego tytułu to dla mnie ogromna satysfakcja, bo każde zajęcia sprawiają wielką przyjemność. Cieszę się, że jestem w Chrobrym i co by się nie wydarzyło, jakby ta przygoda się nie skończyła, z mojej strony nigdy nie padnie słowo „żałuję”.
Fot. Piotr Krzyżanowski (Gazeta Wrocławska)