Dlaczego wyciągnął środkowy palec do części widzów podczas jednego ze spotkań? Czy piłkarz ma prawo wypić? Czy wciąż jest tą samą osobą, co przed rokiem? Jaki ma charakter i czy dobrze czuje się ze swoją osobowością? Dlaczego w lidzie nie idzie jak po maśle? Na te i inne pytania odpowiada Łukasz Zaremba. Bramkarz. 26 lat. Były gracz Legii Warszawa. Wciąż niekwestionowany nr 1 tyłów Chrobrego.
Przed kilkoma miesiącami nie wybrałeś oferty Górnika Polkowice. Nie żałujesz?
Czy pożałuję, to się okaże. Stwierdzę to dopiero po sezonie. Jeśli wywalczymy awans, a ja będę regularnie i dobrze występować, to niczego nie będę musiał rozpamiętywać.
Dlaczego chciałeś pozostać w trzeciej lidze, zamiast spróbować sił dwie klasy wyżej?
Dla mnie najważniejsza jest gra, o którą łatwiej w Głogowie. W Polkowicach z początku z pewnością w ogóle bym nie występował. Z tego co zdążyłem się zorientować, musiałbym czekać na kontuzję bądź potknięcie się rywala. Tak więc przesiedziałbym pół roku czy nawet całe dwanaście miesięcy na ławie, a to zupełnie nic by mi nie dało. Może i zarabiałbym znacznie więcej, ale pieniądze to nie wszystko. Ja osobiście najlepiej czuję się grając. Swoje już się nasiedziałem, w Legii. Wystarczy.
Jak przytacza się przebieg Twojej kariery, to uwaga słuchaczy zazwyczaj zatrzymuje się przy słowach Legia i Warszawa. Legia to miłe wspomnienia, może jakaś przygoda życia czy niewykorzystana szansa?
Trochę i tego, i tego. Z perspektywy czasu pobyt w Legii wspomina się nawet miło. Warunki, ludzie, trenerzy, kibice i ta cała otoczka wokół klubu w mieście były na bardzo wysokim poziomie. Będąc młodszym, denerwowałem się i wkurzałem, że zawsze czegoś brakowało, żeby nie być tylko którymś tam z kolei bramkarzem. Parokrotnie zdarzało się tak, że niewiele dzieliło mnie od tego, by to wszystko potoczyło się zupełnie inaczej. To jednak przeszłość. Już jej nie rozpamiętuję. Nie załamuję się, że wyszło tak, a nie inaczej. Może jeszcze przydarzy mi się w życiu coś ciekawego.
Legia to klub, do którego najchętniej wracasz wspomnieniami? A jak było w Gostyniu czy w Łęcznej?
Zdecydowanie Legia jest takim miejscem. Przede wszystkim dlatego, że pochodziłem z Warszawy. Miałem na miejscu dziewczynę, znajomych z podwórka i z klubu, dzięki którym coś się działo, było co robić. W Kani Gostyń co prawda nie mieliśmy odpowiednich warunków, bo siedzieliśmy w śmierdzącej szatni, przeważnie bez ciepłej wody, ale były wyniki. Praktycznie przez cały czas zajmowaliśmy pierwsze miejsce. Druga strona medalu, to, jak wspomniałem, brak wypłat i jedzenie suchego chleba ze smalcem. Byliśmy jednak drużyną. To był super zespół. Miło go wspominam także ze względu na trenera Janusza Kubota, którego właśnie tam poznałem. W Gostyniu nic nie musieliśmy, bo każdy wiedział że nie mamy ani warunków, ani pieniędzy. Ze spokojem wychodziliśmy na mecz, od strony psychicznej czując się świetnie i jakoś szło. Przegraliśmy? Nikt nie miał pretensji. Wygrywaliśmy? Kibice nas kochali. Pokonywaliśmy góry. Jechaliśmy na rezerwy Lecha Poznań, do których zszedł pierwszy zespół, a my zwyciężyliśmy 5:2. W takich klubach gra się łatwiej. W Łęcznej była już presja na awans. Przez pierwsze pół roku broniłem i było fajnie. To, że zostałem na dalszą część sezonu, okazało się jednak błędem. Przyszedł do nas Jakub Wierzchowski, wcześniej grający między innymi w Werderze Brema, a dyrektor zapewniał, że sprowadza się go tutaj głównie po to, abyśmy my mieli się od kogo uczyć, a on sam stanowił wsparcie dla zespołu. Okazało się inaczej, bo od tego momentu nie było żadnych szans na załapanie się do bramki.
Teraz pytanie, na które odpowiesz pewnie niechętnie, ale zaryzykuję. Spodziewasz się jakiegoś trudniejszego?
(śmiech) Nie, raczej nie. Nie mam się czego bać. Nie mam też nic do ukrycia.
No więc ten środkowy palec wyciągnięty w stronę części widzów podczas jednego z meczu rezerw to niekontrolowane emocje czy świadomy ruch?
Raczej zagrały emocje. Po porażce z Polonią Trzebnica sytuacja była bardzo napięta. W dodatku popełniłem w tym meczu błąd, po którym padł decydujący gol. Byłem strasznie zagotowany, zdenerwowany. Okazało się, że muszę grać w rezerwach. No i tam już na wstępie dostajemy 0:2. Doszło do sytuacji, w której zachowałem się instynktownie. Rywal chciał mnie obiec, a ja, żeby ten nie zdołał strzelić, sfaulowałem. Dawno nie przytrafił mi się tak fatalny weekend. Ogólnie uważam, że w tym spotkaniu broniłem dobrze, przykładałem się, a słysząc obelgi pod swoim adresem, nie wytrzymałem. Tak po prostu. To było pod wpływem chwili. Dopiero po zejściu do szatni, gdy już emocje opadły, spytałem sam siebie: po co ci to było?
Taki też jesteś w życiu prywatnym? Szczery, zawsze mówiący to, co ślina na język przyniesie…
Raczej tak i, niestety, często za to słono płacę. Czasami lepiej powiedzieć samą prawdę, ale innym razem warto się nie wychylać. Mam taki charakter, że jak ktoś mnie zdenerwuje, to nie potrafię tego w sobie zdusić. Chyba jednak nie chciałbym mieć spokojniejszej natury. Strasznie nienawidzę przegrywać, cechuje mnie aż zbyt duża ambicja. Gdybym miał być minimalistą, to pewnie już dawno nie grałbym w piłkę. Charakter więc zostawiam. Czasami przydałoby się tylko więcej lodu na głowę.
Wcześniej zdarzało Ci się wykonać tego typu gest?
Nie. No, może do kibiców drużyny przeciwnej. Na szczęście w klubach, w którym akurat grałem, zawsze trafiałem na pozytywnych fanów. Może dlatego, że przeważnie byliśmy w górze tabeli i wszystko wygrywaliśmy, przez co nie było aż takiej spiny. Tutaj doszło do sytuacji, do której nie jestem przyzwyczajony, i się zagotowałem.
Ten gest to odpowiedź na reakcję widzów. Myślisz, że prawo kibiców do wyrażania opinii na temat zawodników wykracza czasami bądź często poza dopuszczalne granice?
Większość ludzi zachowuje się w porządku, ale zdarzają się wyjątki. Przyjdzie ktoś pod wpływem alkoholu i poprawia sobie humor bluzgając na innych. My, jako piłkarze, musimy być jednak na to odporni, przyzwyczaić się. Tak jest wszędzie. Na każdym stadionie w Polsce. Prawdziwy kibic ma prawo do swojego zdania, czasami nawet bardzo ostrego, ale powinien znać się choć trochę na piłce, a przede wszystkim szanować swoich piłkarzy.
Skoro rozmawiamy o prawie i tak szczerze, to teraz o drugiej stronie, piłkarzach, i alkoholu. Sporo się o nim słyszy i o karach, jakie w związku z nim nakładają na swoich zawodników poszczególne kluby. Także działacze i trener Chrobrego parokrotnie reagowali w podobny sposób. Czy piłkarz ma prawo wypić, pokazać się gdzieś na mieście w jakimś pubie czy dyskotece?
Po meczu tak. Nawet po przegranym spotkaniu, bo nas wszystkich kosztuje to wiele emocji. Nie każdy pewnie zdaje sobie z tego sprawę, ale czasami siedzimy w tym autokarze zdołowani psychicznie po całym tygodniu, i co ma zrobić człowiek? Iść do domu, zamknąć się i wpatrywać w telewizor? Tak się nie da. Nie zrozum mnie źle, bo nie mówię tu o upojeniu alkoholowym, przewracaniu i zataczaniu się, kręceniu afer. Osobiście nigdy nie przysparzałem podobnych kłopotów. Jestem zdania, że wyjście z kolegami z zespołu czy z żonami, dziewczynami na kilka piw, posiedzenie, pogadanie o tym, co się stało, jest totalnie pozytywne. Takie rzeczy budują atmosferę. Trzeba to jednak robić z umiarem i broń Boże przed meczem, w piątek wieczór.
Jesteś zdania, że środowisko fanów czy działaczy jest w tej kwestii przewrażliwione?
Myślę, że tak. Ale staram się to zrozumieć. Niektórzy przecież naprawdę przesadzają z różnymi używkami, nie potrafią się zachować, a przez takich ludzi cierpi reszta. Przyjęło się, że jak ktoś zostanie zauważony w jakimś lokalu, to znak, że wcześniej musiał wypić dziesięć piw i dwa litry wódki. To jest bardzo mylne. Ludzie jednak nie wiedzą jak jest naprawdę. Znają pojedyncze przypadki, stąd myślą, że każdy z nas to chlejus i robi nie wiadomo co. Najgorsze jest jednak to, że nikt do nas nie podejdzie, nie pogada, bo nawet wtedy tak naprawdę przekonałby się czy rzeczywiście jesteśmy pijani czy nie. A widzi się daną osobę przy jednym piwie i idzie fama, że ta od razu musi być uwalona.
W Żarach spisałeś się bardzo dobrze, jednak długo wypominano Ci bramki z Rzepina i z Trzebnicy. Ty też miałeś o nie do siebie pretensje?
Uważam, że w Trzebnicy grałem dobrze. Poza tą jedną sytuacją. Przeciąłem wiele prostopadłych piłek, kasując akcje w zarodku. Ale trudno. Taka specyfika pozycji. Można dziewięć razy zachować się dobrze, a za dziesiątym przydarzy się wpadka, która decyduje o wyniku. Każdy i tak zapamięta tylko tą jedyną, złą interwencję. W Rzepinie było widać, że muszę grać wysoko. Mam ku temu predyspozycje, tak nakazuje trener, ale i ja sam tego chcę. Wówczas wiele akcji można przerwać jeszcze przed oddaniem strzału, wrzutki. Ilanka dysponowała jednak piekielnie szybkim, czarnoskórym zawodnikiem. Przy pierwszej bramce błąd był mój, ale i obrońców. Nie jakiś wielki, bo do takich przypadków przecież dochodzi. Drugi gol wziął się ze straty piłki w środku pola. Poszedłem do przodu, by na czas przeciąć akcję. Podjąłem ryzyko. Nie udało się. Z drugiej jednak strony kto wie, czy gdybym pozostał na miejscu, też nie padłaby bramka? Uważam, że znam się na tym, co i jak trzeba robić, bo pracowałem ze świetnym szkoleniowcem w Legii, stąd moja opinia jest taka, że w Ilance nie pomogłem, w Trzebnicy zawaliłem, a w reszcie spotkań było całkiem pozytywnie. Nie czuję się z tym źle, tyle że niektórzy potrafią wypominać jedną sytuację pół roku, no ale, jak wspomniałem, taki byt bramkarza.
Mocno przeżywasz sportowe niepowodzenia?
To zależy. Jeśli czuję się odpowiedzialny za wynik, jak w przypadku meczu z Polonią, to bardzo mocno wszystko przeżywam. Wtedy usilnie wyczekuję kolejnych zawodów, by jak najszybciej zmazać plamę. W Chrobrym rozpamiętuje się każdą klęskę. Uważam, że tak my, jak i sam klub zasługujemy na wyższą ligę, stąd trudno przejść obojętnie obok kolejnych wpadek. Strasznie drażni mnie wyjazd do malutkiej miejscowości, z której wracamy bez punktów. Tylko lepsza postawa w meczu, który jest przegrany, czego przykładem są Żary, pozwala łatwiej i szybciej pogodzić się z niepowodzeniem.
Panuje opinia, nie twierdzę że u wszystkich, że Łukasz Zaremba już nie jest tym Łukaszem Zarembą co w pierwszych miesiącach swojego pobytu w Chrobrym. Ile w tym prawdy a ile naciągania?
Nie da się powtarzać rund. Nie czuję jednak, bym w znaczący sposób obniżył swój poziom sportowy. Mamy taki zespół, że pozycja bramkarza należy do ciężkich, bo ten nie pozwala dopuścić do wielu groźniejszych sytuacji. A łatwiej bronić, gdy przeciwnik częściej napiera. Wówczas jest się rozgrzanym. Kibic obserwuje, dostrzega trzy okazje u przeciwnika, z których pada jeden gol i mówi: „eee, co to za bramkarz?”. Jak przychodziłem do Głogowa, nie znałem miasta i kibiców, nie znałem tego parcia na wynik. Przez to grało się spokojniej.
Zbliżamy się do półmetka sezonu, a ten Chrobry, który każdemu miał pokazać, gdzie raki zimują, jest dopiero trzeci. Szok?
Każdy z meczów przegraliśmy minimalnie, w ten sposób, że to my stworzyliśmy więcej sytuacji, przeważaliśmy. Rywalom gra się łatwiej, bo nic nie muszą. Ustawią się w tyle, a my napieramy. Jedynym naszym minusem jest wykorzystywanie sytuacji. Gdyby nie to, że je seryjnie marnujemy, w każdym ze spotkań byłoby po 2:0, 3:0 już po dwudziestu minutach. Układa się jednak inaczej. Przeciwnik, nawet nie po składnej akcji czy naszym błędzie, a samą walką strzela bramkę. To dla nich ogromny kop adrenaliny. Później już tylko ustawia się w dziesięciu w polu karnym i zaczyna się wybijanka. Na tym poziomie zdarzają się takie mecze. Nawet będąc w Górniku Łęczna i trenując na równych boiskach, zdarzało się pojechać na jakąś gorszą murawę i wrócić z niczym. Choć lider jak najbardziej jest do osiągnięcia jeszcze w tym roku, to najważniejsza będzie runda wiosenna. Już tamten sezon pokazał, że to ona decyduje w największym stopniu.. Na wiosnę pozostanie zrobić to samo, co w poprzednich rozgrywkach, i myślę, że będzie dobrze. Nie ma innej opcji. Poza tym układ gier był taki, że teraz graliśmy więcej na wyjeździe, a to nie bardzo nam wychodzi. W dodatku poza naszym terenem oczekiwali na nas ci lepsi. Wiosna będzie inna. Wiosna to więcej spotkań w Głogowie i to my będziemy gościć tych teoretycznie mocniejszych.
Atmosfera zapewne poleciała na łeb, na szyję…
To prawda. Jesteśmy strasznie napompowani na to, że wszystko musimy wygrywać. Zdarzy się porażka, to każdego z osobna ogarnia pesymizm. W tym roku przed nami jeszcze dwa pojedynki w Głogowie z teoretycznie łatwiejszymi rywalami. No i też wyjazd do Nowej Soli, gdzie jest fajne boisko. Mniej niż dziewięć punktów będzie nie do przyjęcia. Jak uda się wywalczyć komplet, to zaryzykuję, że na półmetku będziemy liderem.
Masz 26 lat. Wierzysz, że jeszcze wybijesz się znacznie wyżej? Przecież jeszcze w ubiegłym roku tylko odliczano dni do momentu, w którym nagle zadzwoni ktoś z wyższej półki.
To jest ostatnia szansa. Nie ma dramatu, ale już naprawdę ostatni dzwonek. Młody nie jestem i zdaję sobie z tego sprawę. Mam świadomość, że jak nie teraz, to już nigdy, a to też przeszkadza w spokojnym graniu. Chce się, a nie wychodzi.