Trzeci rok z rzędu kibice Chrobrego nie spędzą świąt wielkanocnych w idealnych humorach. Choć remis z wiceliderem na jego własnym terenie z pozoru można uznać za malutki sukces, to jednak tak nie jest w przypadku zespołu, który dysponuje najsilniejszym w trzeciej lidze składem i który musi wygrywać mecz za meczem, aby dogonić innych. Głogowianie przez większą część pojedynku przeważali, momentami nawet bardzo wyraźnie, ale stworzyli sobie mało dobrych do zdobycia bramki okazji. Dwie były co prawda przednie, ale po stałych fragmentach gry. Przed swoimi szansami stawali też gospodarze, więc podział punktów można uznać za wynik poniekąd sprawiedliwy. Może z trudnego terenu udałoby się wywieźć komplet punktów, gdyby wszyscy zagrali na miarę swoich możliwości. Niestety, tak się nie stało.
Pierwsze minuty były dość nerwowe w wykonaniu obu jedenastek. Jako pierwszy szczęścia próbował Krystian Kowalski, ale piłce po jego strzale z ponad 20 metrów sporo zabrakło. Dużo groźniej było przy próbie miejscowych, gdy w 10. minucie wrzuconą na dalszy słupek gałę starał się skierować w światło bramki Adam Mostowski, jednak na posterunku, choć na raty, był Łukasz Stepokura. W 13. minucie akcję i dośrodkowanie wzdłuż bramki usiłował głową zamknąć nabiegający z głębi pola karnego Konrad Węglarz, ale zabrakło mu i centymetrów i dosłownie setnych sekund. 4 minuty później Arek Sojka wrzucił futbolówkę tak, że Karol Chwastyk nie zdołał jej zatrzymać, do tej dopadł Krystian Kowalski i choć miał przed sobą w zasadzie pustą bramkę, to także obrońcę na plecach, pod którego naciskiem oddał niecelny strzał. Wydawało się, że pomarańczowo-czarni mają już rywali w garści, bo wyśrubowali sobie pewną przewagę w posiadaniu piłki i grali ładniej od miejscowych. Niestety, poza tą optyczną przewagą, nic więcej z tego nie wynikało. W 28. minucie z kilkunastu metrów, z pozoru niegroźnie, płasko uderzył zawodnik Motobi, a interweniujący Stepokura nie zdołał złapać piłki. Ta na bardzo nierównej murawie skozłowała tuż przed nim i odbijając się od goalkeepera głogowskiej drużyny, z powrotem wróciła w obręb pola karnego. Na szczęście tam całą sytuację wyjaśnili już partnerzy z ekipy. W 45. minucie powinno być 1:0 dla Chrobrego. Z rzutu rożnego dośrodkowywał Sojka. Po sporym zamieszaniu gracze z Kątów Wrocławskich zabrali piłkę Kowalskiego i wypluli ją w bok, jednak do tej najszybciej wrócił Mateusz Herbuś, intuicyjnie posyłając ją ponownie na 5. metr, skąd z woleja mocno przymierzył Piotr Błauciak. Tylko w bramkarza…
W międzyczasie plac gry musiał opuścić Arkadiusz Pawlak, który ucierpiał po zdecydowanym wślizgu Mateusza Hałambca. Choć pomocnik Chrobrego trafił w piłkę, miejscowi nie mogli pogodzić się z łagodnym spojrzeniem arbitra na całe zajście. Od tego momentu większość ostrzejszych zagrań na niekorzyść „kąteckich lwów” kończyło się gradem nieprzychylnych okrzyków z ławki rezerwowych gospodarzy w stronę sędziów. W końcu trener MZKS-u Janusz Kubot nie wytrzymał.
– Jak wy się zachowujecie? Zajmijcie się swoją drużyną, a sędziom dajce w spokoju pracować, robić swoje – zdecydowanie wypalił.
To był zarazem początek kłótni pomiędzy obiema ławkami, a po dłuższej chwili do wymiany zdań włączył się jeszcze Radosław Kałużny.
Druga odsłona rozpoczęła się od fatalnego błędu Stepokury. Pod naporem rywali chciał wykopać piłkę w głąb pola, ale nie trafił w nią czysto i ta uciekła mu za plecy. Z kolei chcącego do niej dopaść Damiana Szczepaniaka sfaulował. Wszystko działo się już poza polem karnym i skończyło tylko żółtą kartą dla głogowskiego bramkarza. Pomarańczowo-czarni przeważali, ale byli bezradni wobec dobrze spisującej się linii defensywnej Motobi. Z Karolem Chwastykiem na czele, bo ten 19-latek w 73. minucie popisał się kapitalną interwencją, gdy po wrzutce z rzutu rożnego Sojki, w sobie wiadomy sposób przerzucił ponad poprzeczką uderzenie głową Błauciaka z kilku tylko metrów.
– Ileż można?! – sam siebie pytał kapitan MZKS-u.
Głogowianie nie grali tego, co w sparingach, ale na tej murawie raczej nie mogli. Najczęściej posyłali górne piłki, licząc, że ktoś tam, gdzieś ją przechwyci i coś z tego będzie. Akcje środkiem kończyły się na obrońcach Motobi, z kolei te bokiem albo niedokładnymi wrzutkami, albo… znów na defensorach miejscowych. To okazał się mur nie do przejścia. Nie pomógł też Radosław Kałużny, który zastąpił Konrada Węglarza i grał tego najbardziej wysuniętego, starając się coś, cokolwiek zrobić z wrzucanych z każdej strony piłek. W końcówce Chrobry przycisnął jeszcze bardziej, w tym czasie mając kilka minut gry niemal tylko na połowie przeciwnika, ale tym razem walka o każdy centymetr boiska nie wystarczyła.