O tym, że Calisia Kalisz nie przyjmuje na swoim stadionie kibiców gości wiedzieliśmy od dawna. Mimo tego postanowiliśmy przynajmniej spróbować. Ogarnęliśmy się w ściślejszym gronie i ruszyliśmy w stronę Kalisza.
Droga „do” minęła spokojnie. Swobodnie przemieściliśmy się też przez miasto, dojeżdżając do ostatniej ulicy przed parkiem, w którym położony jest stadion. W głębi parku zakończyliśmy jednak nasze dążenia. Dojście bliżej kas było blokowane przez policyjne oddziały, więc ci, którzy spróbowali coś wykombinować, nawet nie odbili się od bram. Pojedyncze osoby od razu były rozpoznawane. Część wycieczki co prawda dostała się w miejsce, z którego oglądała mecz, lecz po chwili została stamtąd wyproszona. Najlepsze, że nikt nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy to miejsce to już teren stadionu czy wciąż parku.
Do okupującej ławki grupy z czasem podbiła policja. Spisywanie, kamerowanie itp., więc wszyscy dali sobie spokój, wycofując się z parku. Pobyt bliżej stadionu zaznaczono kilkoma okrzykami, które były słyszalne na samym obiekcie.
Czas do końca meczu spędzono tu i ówdzie, po czym 52-osobowa grupa wróciła do Głogowa. Na miejscu zameldowano się ok. godz. 20.
Klatka podczas meczu Calisii z Chrobrym świeciła więc pustkami. Chyba jednak niewiele straciliśmy. Ze strony gospodarzy były pojedyncze próby poderwania całej publiki do śpiewu, ale temat podchwyciła tylko garstka.
Sumując, rzadko spotyka się takie wzbranianie przed fanami drużyny przeciwnej, jakie zafundowali włodarze Calisii. Na stadion nie chciano nawet wpuścić kilku starszych sympatyków MZKS-u. Ostatecznie mecz obejrzeli, ale tylko dzięki interwencji przedstawicieli głogowskiego klubu u miejscowego prezesa.
Nie ma sensu porównywać tego z Bałtykiem Gdynia, którego działacze w podobnej sytuacji nawet na siłę nie starali się robić kłopotów.
Dziękujemy kibicom KKS-u Kalisz za pomoc w dostaniu się pod stadion.