Łukasz Ochmański: jestem zwykły chłopak z ulicy

26-letni Łukasz Ochmański w poprzednim sezonie, w barwach Moto-Jelcza Oława, sięgnął po koronę króla strzelców, 17-krotnie wpisując się na listę strzelców. Choćby dla tego jego przyjście do Chrobrego odebrano jako świetny ruch transferowy. Nie dość, że taka już jest specyfika trybun, że te zawsze wymagają, więcej i więcej, to sam wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Po Łukaszu Ochmańskim oczekuje się sporo, choć, jak sam przyznaje, w pierwszym meczu nie przybliżył się do spełnienia tych oczekiwań.
– Naprawdę, bardzo się obwiniam, mam do siebie olbrzymie pretensje, bo mogłem strzelić nawet dwie bramki, a tymczasem nie wykorzystałem żadnej okazji. Analizowałem w głowie te sytuacje i wiem, że źle się w nich zachowałem – przyznaje nowy napastnik MZKS-u, z którym rozmawiamy nie tylko o fatalnym meczu w Świdnicy, ale także o jego dotychczasowej karierze i o tym, co najbardziej wywołuje w nim nieśmiałość.

Ochłonęliście już po meczu w Świdnicy?
To już za nami. Porażka z Polonią to zimny, bardzo zimny prysznic. Taki, już na samym początku, często się przydaje. Naturalnie nastroje trochę siadły. Choć wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, że nikt się nam nie podłoży, to jednak zaskoczył nas taki obrót sprawy w meczu z drużyną, w której pozostało trzech zawodników z poprzedniego sezonu.

Była męska rozmowa w szatni?
Opierdziel od trenera mamy już za sobą.

Generalnie nie można powiedzieć, że zabrakło chęci i ambicji, ale z perspektywy kibica wyglądało to tak, że nie daliście wystarczających powodów, aby twierdzić, że zrobiono wszystko, by ten mecz wygrać.
Ciężko to wszystko wytłumaczyć. Na pewno nie zabrakło chęci, nikt nie odstawiał nogi. Strasznie szkoda. Bardzo żałuję, że tak to się zaczyna. Tym bardziej, że, grając w Oławie, znałem relacje panujące pomiędzy naszymi kibicami, a tymi ze Świdnicy. Te automatycznie przekładały się na piłkarzy. Polonia, Górnik Wałbrzych, na te drużyny nigdy nie trzeba było nas dodatkowo motywować. Tak mi pozostało do dziś. Zależało mi na tym zwycięstwie, ale chłopakom tak samo, ręczę za to. Jednak mi strasznie trudno doszukać się konkretnych przyczyn klęski.

Sam miałeś kilka lepszych okazji. Analizowałeś je w jakiś sposób, zastanawiając się, czy mogłeś zrobić coś inaczej?
Jak ja mam oceniać ten mecz, to przede wszystkim zaczynam od siebie. Naprawdę, bardzo się obwiniam, mam do siebie olbrzymie pretensje, bo mogłem strzelić nawet dwie bramki, a tymczasem nie wykorzystałem żadnej okazji. Analizowałem w głowie te sytuacje i wiem, że źle się w nich zachowałem. Gdybym postąpił prawidłowo, byłoby 2:0 i zupełnie inna gra, dużo mniejszy nacisk.

A to nie jest tak, że Polonia sprowadziła Was gdzieś z góry na twardą ziemię, że byliście zbyt pewni siebie, że zlekceważyliście rywala, o którym mówiło się, że pozbierał juniorów i zawodników z niższych lig?
To nie do końca było tak. Powiem na swoim przykładzie. Przed meczem nie docierały do mnie głosy o aktualnej sytuacji Polonii. Nawet sam nie miałem jak tego sprawdzić, bo po przeprowadzce z Oławy nie mam dostępu do Internetu. Dopiero przed samym spotkaniem, już w Świdnicy, porozmawiałem ze znajomym bramkarzem i wtedy przedstawił aktualny, diametralnie różny w stosunku do poprzedniego sezonu obraz Polonii. Fakt, pomyślałem, że będzie nieco lżej, a tu okazało się coś zupełnie innego. Zawaliliśmy, i tyle. Nic nas nie usprawiedliwia.

To prawda, że ciężko było Cię wyciągnąć na przedsezonową konferencję prasową z udziałem mediów?
(śmiech) Oj ciężko. Trochę się nagadali, zanim dałem się przekonać.

Anty do mediów czy to taka nieśmiałość?
Ja już mam tak zaprogramowane, że jak widzę dziennikarzy, to automatycznie pojawia się stres i ciężko mi się wtedy wysłowić. Nie stresik, tylko stres. Jeszcze jak w grę wchodzi kamera i świadomość, że gdzieś to zostanie wyemitowane, to już w ogóle straszna lipa.

Tak szczerze to myślałem, że i mnie będzie ciężko zachęcić Cię do tej rozmowy, a tymczasem wystarczyły dwa zdania.
Nie ma powodów, bym odmówił. Przecież ja tak naprawdę nic nie osiągnąłem, bym zadzierał nosa i zachowywał się jak gwiazdor. Jedynym problemem, dla którego mógłbym odmówić, jest wada wymowy, ale tu przecież gadamy na pełnym luzie.

W 2007 roku sięgnąłeś z kadrą Dolnego Śląska po mistrzostwo Europy regionów. Jak wspominasz tamte występy?
Kurcze, fajnie. Z wielkim sentymentem powracam do tamtego okresu, Teraz wiem, że to była przygoda mojego życia. Wszystko zaczynało się w Polsce. Podczas mistrzostw kraju zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem. Później reprezentowaliśmy Polskę na europejskich szczeblach. To było jakieś zaskoczenie, że akurat my. Wchodzimy do czterogwiazdkowego hotelu, otwieramy pokoje, a tam mieliśmy wszystko pod nosem, włącznie z firmowym sprzętem, pełen profesjonalizm w stosunku o nas. To było nasze pięć minut. Po finale, już w szatni, przyznam, że uroniło się kilka łez, choć generalnie staram się być innym typem osoby, takim, który potrafi się postawić. No ale tam nie dało rady inaczej. Jak się tego zasmakowało, to aż się marzy założyć inną koszulkę, biało-czerwoną, z orzełkiem na piersi, zadebiutować w reprezentacji Polski z prawdziwego zdarzenia, no ale, kurcze, takie myślenie chyba trzeba odłożyć mocno na bok.

Spotkałem się z opinią, że trenerzy obserwujący tamte rozgrywki to właśnie Tobie przepowiadali zrobienie największej spośród pozostałych graczy kariery. Są jednak tacy, którzy obecnie są kilka pięter wyżej, choćby Arkadiusz Piech, Janusz Gol czy Arkadiusz Półchłopek.
Jeszcze był grający z nami w mistrzostwach Polski Janek Gancarczyk. Teraz, wiadomo, Polonia Warszawa. Wydaje mi się, że mam problem z psychiką. Jak przychodzi mi się gdzieś pokazać, to taki już jestem, że chcę, a nie wychodzi, coś mnie blokuje. Generalnie przez całe życie przechodzę nie pchając się gdzieś na siłę, będąc bardziej w tym wszystkim stonowany i później wychodzi, jak wychodzi. Nie mogę powiedzieć, że nie otrzymywałem szans. Sprawdzali mnie przecież choćby w Śląsku Wrocław, no ale nie potrafiłem tego wykorzystać. Jednak nie do końca mam pretensje tylko do siebie, bo nie zawsze sprawdzano mnie na moich pozycjach. Na przykład w Śląsku musiałem zagrać na środku pomocy, a wśród pomocników nigdy nie czułem się zbyt dobrze. Jestem szybki i mam się ścigać, przepychać, a nie przyjąć piłkę i ją rozgrywać.

Zatrzymajmy się chwilę przy Twojej przygodzie w Oławie. 17 bramek w drużynie, która plasowała się w środkowej strefie tabeli, która może nie grała super otwartego futbolu, to dość imponujący wynik. W czym tkwi tajemnica sukcesu takiej formy? To większe zaangażowanie w treningi, ogółem w piłkę?
Nie potrafię na to odpowiedzieć, bo sam byłem nieco zaskoczony. Przed sezonem nawet nie myślałem o królu strzelców. Trener mi zaufał, byłem wolnym elektronem i jakoś tak się fajnie wszystko potoczyło. Zazwyczaj znajdowałem się w odpowiednim miejscu i, jak to się mówi, coś ukąsiłem. Tak naprawdę to tych bramek mogłem mieć więcej na swoim koncie, ale marnowałem dużo sytuacji. Pierwszy lepszy przykład to nasz niedzielny mecz w Świdnicy, gdzie dwukrotnie powinienem trafić.

Ile było prawdy w tym, że po tak udanym sezonie interesowały się Tobą kluby z ekstraklasy?
Pamiętam, że gdy jechaliśmy na mecz do Świebodzina, to otrzymałem wiadomość, że tam ma się pojawić ktoś z Ruchu Chorzów, by obserwować m.in. mnie. Z Pogonią jednak nie zagrałem, bo musiałem pauzować za kartki. Miały być jeszcze jakieś telefony z początkiem lipca, ale ten milczał.

W jakich klubach próbowałeś swoich sił w okresie przed sezonem?
Zadzwonił trener z Kluczborka. Czytałem w gazetach, że byłem sprawdzany też w Miedzi, ale tak naprawdę w Legnicy nie spędziłem ani jednego dnia. W samym Kluczborku byłem trzy dni. Przez pierwsze dwa dostałem od trenera Kowalskiego tak po dupie, że nawet nie starczyło sił na sparing. Może nie tyle sił. Bardziej czułem zmęczenie, takie nabicie nóg. Już podczas rozgrzewki, gdy inni zabierają się za ćwiczenia, to ja sobie myślę: „O Jezus, jak mi się nie chce grać, nie mogę”. No i wyszło, jak wyszło. Po tym meczu powiedziałem trenerowi, że muszą wracać, bo urlop miałem jedynie na trzy dni. Chciał jednak, bym został jeszcze do kolejnego meczu. Wydawało mi się jednak, że nie zachwyciłem, że z mojej strony było zupełnie bez fajerwerków, więc wróciłem do Oławy i na tym się skończyło.

A kto wykonał ten pierwszy telefon z Głogowa? Trener Kubot?
Jako pierwszy zadzwonił właśnie trener Kubot, przedstawiając sytuację. Początkowo potraktowałem to dość luźno. Po kolejnych dwóch dniach odezwał się Radek Kałużny, z którym pogadałem już bardziej konkretnie. Naprawdę, fajnie się z nim gawędziło. Zaprosił mnie do Głogowa, by pogadać o jeszcze większych szczegółach, zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Zdecydowałem się i nie żałuję wyboru. Porażka w Świdnicy ani mnie nie zraziła, ani nie przestraszyła. Wręcz przeciwnie, bo jest jeszcze większa mobilizacja.

Jesteś nieco starszy ode mnie, ale w zasadzie też poniekąd z pokolenia, które rajcowało się awansem reprezentacji do mistrzostw świata za Engela. W jakiś sposób zaskoczył Cię telefon od znaczącego przedstawiciela tamtej ekipy?
Bardzo zaskoczył. Podczas pierwszej rozmowy trener Kubot powiedział, że oddzwoni za dwa dni. No i dzwoni ten telefon, a że spodziewałem się coacha, to mówię „dzień dobry, trenerze”. A tu po drugiej stronie słyszę „cześć, tu Radek Kałużny” i przyznam, że przez moment towarzyszyło mi spore, aczkolwiek pozytywne zaskoczenie. Kiedyś, za łepka, trzymało się za nich kciuki, a w tej chwili wygląda to tak, że zdarza się zjeść z Radkiem kolację. Sam Radek to taki typ człowieka, który jest bardzo potrzebny tej drużynie. Przydaje się jego doświadczenie czy wpływ na atmosferę.

Od razu byłeś na tak? Bo z boku wyglądało to w ten sposób, że wpadłeś do klubu, po chwili wypadłeś, a po kolejnej chwili poinformowano, że Łukasz Ochmański został nową twarzą Chrobrego.
Szybko się dogadaliśmy. Teraz muszę robić wszystko, aby nie zawieźć, aby dać coś dobrego w zamian. Najważniejszy jest awans, to oczywiste. W środę przeciwko Orłowi ma zagrać nieco inny skład, więc kolejni otrzymają szansę. Ale nieważne kto zmażę tą plamę. Byle tylko ją zatrzeć.

Jaką osobą jest Łukasz Ochmański na boisku, to dopiero zobaczymy, więc powiedz jaką jest poza nim.
Oj, nie wiem. Trudne pytanie. Ja to taki zwykły jestem. Nie uważam się za jakąś gwiazdę, bo przecież nic wielkiego w życiu nie osiągnąłem, co mogłoby mi dać taki status. Zwykły chłopak z ulicy jestem, lubiący wyjść ze znajomymi, pośmiać się, pogadać.

Z kim dzielisz mieszkanie tu na miejscu, w Głogowie?
Póki co mieszkam z Mateuszem Hałambcem i Mariuszem Wolbaumem, ale niebawem być może przejdę do Łukasza Zaremby i Arka Waszkowiaka.

Trenując dwa razy dziennie, niewiele mieliście czasu dla siebie. Teraz jest poranny trening i wiele godzin wolnego. W jaki sposób organizujesz sobie ten czas?
Rzeczywiście, trenując dwa razy dziennie, nie mieliśmy dla siebie wiele czasu. Śniadanie, trening, obiad, trening, kolacja, sen. Teraz jest trochę luźniej. Po treningu zazwyczaj idziemy na spokojny posiłek. Później to już różności. Zawsze wyskoczymy z chłopakami albo na basen, albo na korty pograć w tenisa czy przejść się na miasto, spotkać się z innymi, pośmiać się.

Przechodząc z Oławy do Głogowa, ponoć trochę poprzestawiałeś w swoim życiu.
W Oławie było tak, że od godz. 6 do 14 przebywałem w pracy. Jeszcze przed pojawieniem się na treningu miałem godzinkę na krótką drzemkę. Grając w Oławie, brakowało mi przede wszystkim snu, nie wysypiałem się, a to zawsze odbija się na dyspozycji. W Oławie została też moja dziewczyna, więc sam widzisz, że w tej chwili skupiam się już tylko na tym, co potrafię najlepiej. Tak mi się wydaje. Wierzę, że to pomoże mi spokojnie ułożyć sobie życie w przyszłości.

Kończąc już, potypujmy. Będzie ten awans Chrobrego, bo są tacy, którzy już teraz zaczynają wątpić?
Nawet nie dopuszczam do siebie myśli, że mamy nie awansować. Pierwszy mecz ewidentnie nam nie wyszedł, ale, jak to mówią, pierwsze śliwki robaczywki. Przecież przyszedłem do Głogowa, aby grać o najwyższe cele. W Oławie nie zawsze było nam to dane, bo nie pozwalały na to choćby ograniczone środki finansowe. Teraz mam wszystko, co potrzeba, aby skupić się na grze. Muszę się też wywiązać z pokładanych w stosunku do mnie oczekiwań. Póki co mamy za sobą Świdnicę i jednak zawiodłem, więc i ja mam nad czym pracować. Jestem jednak dobrej myśli.

escort mersin