Mateusz Hałambiec: Chrobry dał mi nowe życie

Mateusz Hałambiec w Chrobrym jest lekko ponad rok czasu. Tylko czy aż rok? Biorąc pod uwagę to, jaką sympatię wyrobił sobie wśród kibiców, to tylko… Mało komu udaje się bowiem w tak krótkim okresie czasu zyskać spory szacunek. Za co tyle uznania w stronę 25-letniego piłkarza? Za postawę na boisku na pewno. Za typ człowieka? Zdecydowanie też. On sam mówi, że Chrobry dał mu wiele dobrego. Nie tylko szacunek wśród fanów.
– Można powiedzieć, że dał mi nowe życie. Za to zawsze będę wdzięczny i muszę się odpłacić postawą na boisku – mówi.

Ciężko o opinię, że porażka w Rzepinie to wypadek przy pracy, bo na wyjazdach, od dłuższego czasu, często gra całkowicie Wam się nie klei. Skąd tak olbrzymia różnica w postawie na własnym stadionie w stosunku do gry poza swoim terenem i dlaczego to wciąż trwa?
Wszyscy zagraliśmy bardzo słabo, tego nie da się ukryć. Dwie szybko i w nieco głupi sposób stracone bramki zaważyły. Na wyjazdach ciężko gonić wynik. Przegrywając, wkrada się nerwowość i akcje zupełnie się nie kleją. Gdy przez dłuższy okres czasu sami nie jesteśmy w stanie wstrzelić się w bramkę, a tym bardziej wtedy, gdy jako pierwsi stracimy gola, coś się zacina, pojawia się jakaś blokada. Wszyscy bardzo chcemy i staramy się na tyle, na ile potrafimy, zapewniam, ale nie umiem wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje.

Po meczu w Rzepinie zabrakło obustronnych podziękowań na linii kibice-piłkarze…
I kibice poszli w swoją stronę, i my. Nie powinno tak być. Mimo wszystko, musimy sobie dziękować. Za doping i za walkę.

Wiele mówi się o ciążącej presji. Odpowiedz na swoim przykładzie. Wymagania trenera, oczekiwania publiczności, świadomość, że po wtopie na piłkarzy spada fala krytyki z każdej ze stron: od kibiców, czasami od trenera czy działaczy… Te czynniki rzeczywiście w jakiś sposób paraliżują?
Presja jest, ale jesteśmy piłkarzami, w całości zawodowymi, i musimy nauczyć się z nią żyć. Bez względu na okoliczności trzeba walczyć o każdy centymetr boiska. Wszyscy zakładamy sobie określony cel, jakim jest awans, szczególnie w tym sezonie, więc oczekiwania w stosunku do nas są uzasadnione. Jeśli nie spełnimy pokładanych w nas nadziei, to nie wiem, chyba będzie trzeba poważnie pomyśleć o zmianie zawodu.

Znam grupę osób, która przed sezonem była skłonna postawić u bukmachera na awans Chrobrego ładnych kilka tysięcy złotych. Może dobrze, że nie udało im się tego zrobić?
Miejmy nadzieję, że postąpili źle i jeszcze będą żałować. Póki co nie ma sensu robić tragedii. Przecież wciąż jesteśmy liderem. Fakt, że gra może nie jest najlepsza, ale cały czas walczymy o poprawę i mam nadzieję, że jeszcze w tą sobotę zrehabilitujemy się za porażkę w Rzepinie. Wkrótce czeka nas także cięższy wyjazd na mecz z Polonią Trzebnica. Wierzę w sześć punktów w obu spotkaniach. Jeśli oba uda się wygrać, wszystko powinno wrócić do normy.

Kibice zapamiętali Cię przede wszystkim jako piłkarza, który ma atomowe wręcz uderzenie. Skąd akurat szczególna zdolność do tego elementu gry?
Czy ja wiem, czy to jakaś zdolność… W sumie i tak zdobywam bramek mniej, aniżeli powinienem. Siła może i jest, pewnie została mi w genach po ojcu, ale precyzji to jednak często brakuje. Jeśli więc chodzi o to, co w bramce, to nie mogę być z siebie zadowolonym.

Nie wiem czy dobrze widziałem. Po pamiętnym meczu z Moto-Jelczem Oława, po którym było jasne, że zostajemy w trzeciej lidze, u Mateusza Hałambca pojawiły się łzy?
Przyznam szczerze, że tak. Do dziś pamiętam moment, w którym, na dziesięć minut przed końcem, śpiewał cały stadion. To było niesamowite uczucie. Już wtedy miałem łzy w oczach, nie wierząc, że wystarczy dociągnąć korzystny wynik do samego końca i to się stanie, będzie awans. Nagle jednak kibice zaczęli opuszczać trybuny. Początkowo nie wiedziałem dlaczego. Wszystko wyjaśniło się po końcowym gwizdku. Tyle emocji w tak krótkim czasie…

Taki jest Mateusz Hałambiec? Angażuje się całym sobą i całym sobą przeżywa niepowodzenia?
Taki już jestem. Dla piłki oddaję się cały, poświęcam jej całe serce i bardzo przeżywam sportowe niepowodzenia. Sukcesy też. Po takich meczach, jak ten w Rzepinie, trudno przespać choćby pół nocy. Człowiek myśli, rozpamiętuje…

Jesteś w Chrobrym ponad rok. Z perspektywy czasu nie żałujesz przeprowadzki?
Na pewno nie. Można powiedzieć, że Chrobry dał mi nowe życie. Jestem za to wdzięczny i chcę podziękować postawą na boisku. Spotkałem tu wielu świetnych ludzi, moje umiejętności też poszły w górę w porównaniu z tym, co było przed przygodą w Chrobrym, nawet jestem lżejszy o całe dziesięć kilo. W dodatku z żoną przeprowadziliśmy się do Głogowa i chciałbym tutaj zostać na dłużej. Zresztą, z Chrobrym mam kontrakt do 2013 roku i niczego nie mam zamiaru zmieniać. Bardzo mi się tu podoba, w tym miejscu jesteśmy szczęśliwi, więc czemu ten stan miałby nie trwać?

Pytam, bo początkowo, z tego co wiem, nie do końca byłeś zdecydowany na grę tutaj i trochę było z tym wszystkim zamieszania.
Nie byłem do końca ufny. Z poprzednich klubów wyniosłem pewnie nieciekawe doświadczenia. Czasami dany klub nie miał pieniążków, nie opłacał rachunków, więc dochodziło do sytuacji, że w mieszkaniach wyłączali nam dostawę prądu. Chrobrego i jego funkcjonowania nie znałem od wewnątrz, a miałem w planach założenie rodziny. Musiałem się nad tym wszystkim bardzo poważnie zastanowić, stąd zwłoka.

10 kilo mniej. Katorżnicza praca?
Trenujemy bardzo ciężko, ale to nie jest dla mnie zaskoczenie. Trenera Kubota znałem jeszcze przed przyjściem do Chrobrego, za czasów gry w Kani Gostyń, i mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać. Nie ma lekko, ale bez tak intensywnej pracy niczego nie osiągniemy.

W swojej karierze zaliczyłeś nawet całkiem długą przygodę w klubach angielskich. To był wyjazd w celach zarobkowych z grą na boisku tylko przy okazji?
Jechałem tam do ojca, w ogóle nie planując gry w piłkę. Zdecydowałem się na taki krok po nieudanej przygodzie w Kani Gostyń. Do pierwszego klubu w Anglii zahaczyłem się dość przypadkowo. Obok mojego miejsca zamieszkania było boisko. Akurat odbywał się trening, stanąłem, popatrzyłem i po chwili zaprosili mnie do udziału w zajęciach. To był Alnwick Town i jedenasty poziom. Pograłem przez jedną rundę, którą zakończyliśmy na pierwszym miejscu i przeskoczyłem dwa poziomy wyżej, do Morpeth Town, gdzie otrzymywaliśmy już wynagrodzenie za grę. Miałem to szczęście, że szef klubu dysponował fabryką, w której mnie zatrudnił. Tam było już całkiem fajnie.

Mimo już 25 lat, nie udało Ci się zagościć na wyższym, niż trzeci, poziomie. Nigdy nie było ku temu szansy?
Nie do końca. Swego czasu, w momencie występów dla Promienia Żary, przez dwa dni przebywałem w Jagielloni Białystok. Zabrał mnie tam Ryszard Jankowski, były bramkarz Lecha Poznań. W momencie moich testów, do końca sezonu pozostawały bodajże dwie kolejki. Trener Adam Nawałka zapewnił, że po zakończeniu rozgrywek będę mógł przyjechać na dłuższy, bo dwutygodniowy okres. Pan Jankowski został jednak szkoleniowcem bramkarzy w Kani, więc przy jego udziale postanowiłem spróbować w Gostyniu.

Tęcza Krosno Odrzańskie, Promień Żary, Kania Gostyń, kluby angielskie. Pobyt w którym miejscu wspominasz najlepiej?
Chętnie przywołuję wspomnienia z pobytu w każdym z tych klubów. Już samo to, że poznało się fajnych ludzi, pozwala każdą przygodę odbierać w pozytywnym sposób. Promień Żary był pierwszym klubem poza miejscem zamieszkania. Pojechałem przekonać się na własne oczy, jak to wszystko odbywa się na zewnątrz, poza Krosnem Odrzańskim. Jako młodzieżowiec załapałem się do pierwszej jedenastki. Po pół roku pomocą posłużył mi wspomniany pan Jankowski, zabierając do Kani Gostyń. Z Kanią miło wspominam awans do drugiej ligi. Co prawda nie odbył się on przy moim większym udziale, bo miałem pecha, przed rundą rewanżową łamiąc nogę. W zasadzie to mój udział w tym wszystkim był zerowy, ale dla młodego chłopaka musiało to być ciekawe przeżycie.

Jesteś świeżo upieczonym mężem. Jest jakaś różnica w byciu przed, a po ślubie?
W sumie żadna. Może tylko taka, że teraz żona jest u mojego boku zawsze. Wcześniej widywaliśmy się w zasadzie tylko podczas weekendów.

Większa trema towarzyszy występom na boisku czy wkraczaniem w związek małżeński?
Oj, trema jest bardzo porównywalna (śmiech).

Żona zagrzewa do walki z trybun stadionu w Głogowie czy w ogóle nie angażuje w kwestie typowo piłkarskie?
Żona, Ania bardzo mnie wspiera i z tego miejsca bardzo jej za to dziękuję. Jest na każdym meczu i kibicuje, nie tylko mi, ale całemu Chrobrego, bo i jej bardzo się tutaj podoba.

escort mersin